piątek, 24 stycznia 2014

31 a może 33?

Czuje się oszukana przez samą siebie, bo wszystko wskazuje, że jestem w 33 tygodniu ciąży, a nie 31 ;)
-Ciąże liczymy od daty ostatniej miesiączki. Tylko, że w czerwcu była normalna miesiączka w pierwszych dniach, a potem dodatkowe krwawienie w połowie miesiąca. Lekarka liczy od połowy miesiąca i wychodzi termin porodu na 23 marca. Gdyby ominąć dodatkowe krwawienie termin byłby na 9 marca.
-Wymiary dziecka od początku wskazują na wyższy level. Na wtorkowym USG lekarka oznajmiła, że wygląda na 33 tydzień czyli termin porodu byłby koło 9 marca, a nie 23!
-Znając datę poczęcia liczy się do daty porodu 38 tygodni. Akurat P. był wtedy w delegacji w Anglii i pojawił się na jeden weekend w Polsce i gdyby tak liczyć to też wypada 9 marca!!!!

Tak więc w poniedziałek zacznie się 34 tydzień, a nie 32. I chyba zaczynam panikować, bo:
-nie mam gotowej torby do szpitala
-nie mam kupionego wózka ani ubranek dla dziecka
- bo zastanawiam się jak wszyscy koledzy zareagują gdyby mi odeszły wody w pracy, chociaż z drugiej strony...

To koledzy w pracy:
-doradzali mi szpital,
-doradzali wózek,
-mówili co jest najlepsze na nudności
-opowiadali o przebytych porodach (aż momentami myślałam, że to oni rodzili, a nie ich żony)
-dawali też sposoby na podtrzymanie laktacji...

Mam nadzieje, że Mała nie będzie tak ciekawa świata jak jej matka i poczeka dłużej w brzuchu, bo ja sama urodziłam się w 35 tygodniu. A na L4 zamierzam dopiero iść za dwa tygodnie.

A teraz całkiem serio, jakbym urodziła w samolocie to dziecko dostaje bezpłatne loty, w kawiarni dostanie dożywotnią bezpłatną kawę, a jak urodzę w pracy? Dostanę dożywotnią videokonferencję po angielsku  z Hindusami?

Liczbowo.
Waga-57,2 rano- 58-wieczorem (na początku ciąży ważyłam 53 kg, a potem spadłam do 47 kg)
Obwód brzucha- 91 cm i lekarka twierdzi, że większy nie urośnie, bo jestem szczupła głęboka- cokolwiek ma to oznaczać.
Objawy- brak zgagi, brak rozstępów, brak humorków, brak puchnących nóg, brak zadyszek. W pracy śmieją się, że jestem mobilna, bo bez problemu pokonuje 30 stopni do swojego pokoju i 90 do kadr! Nie używam windy. Jedynie co mi przeszkadza (ale to też było przed ciążą) to zespół niespokojnych nóg. Niestety nic z tym nie mogę zrobić i ulgę przynosi spacer lub przygniatanie nóg czymś ciężkim (marzy mi się taki betonowy blok....ahhhhhh....)








wtorek, 21 stycznia 2014

Slubnie


Część I
Uwaga wychodzę za maż.

-Kiedy robisz wieczór panieński?
-W piątek wieczorem razem z Małą. Zrobimy sałatkę, potem będzie wieczór spa, maseczki, malowanie paznokci..... A Ty kiedy?
-Ja wieczór kawalerski mam co wieczór od dnia narodzin...

-To w sobotę będzie noc poślubna. I jeśli okaże się, że nie jesteś dziewicą to składam reklamacje i wznoszę pozew o rozwód.

-Dzisiaj co chwilę spoglądałem na swoją rękę i stwierdziłem, że z obrączką już tak ładnie nie będzie wyglądać.

Część II
Tragedia z blondynką w tle.

Nie uciekłam sprzed ołtarza, chociaż P. dzwonił gdzie jestem z jego rodzicami, bo on z moimi czekał na miejscu. Nie mówiąc o Młodszej, która zaliczyła już 3 śluby czekając na nas. Obrączki weszły nam na palce mimo że dłonie mieliśmy bardzo spocone od trzymania się za rękę i nawet pani w urzędzie powiedziała, że nie musimy się tak trzymać. Nie pomyliliśmy imion, nie zacięliśmy się chociaż podobno ja się cały czas śmiałam mówiąc przysięgę. Nie popłakałam się ale za to Młody się wzruszył. Wszystko przebiegło sprawnie do czasu gdy część gości poszła do restauracji, a ja ze szwagierką, Starszym i Młodszą udaliśmy się do samochodu, by podjechać na miejsce. Samochód wcześniej zaparkowałam na chodniku, szłam do bagażnika zmienić obuwie na wygodniejsze. Przy samym bagażniku na drodze była duża i dość głęboka kałuża. Widziałam, że jedzie samochód i postanowiłam się cofnąć, by mnie nie ochlapał. Krok do tyłu na krakowski chodnik, płyta się ruszyła, straciłam równowagę, leciałam do przodu i zastanawiałam się jak upaść, by nie upaść pod nadjeżdżający samochód, a zarazem nie spaść na brzuch. Tak więc wylądowałam w wielkiej kałuży na czworaka zatapiając komórkę, klucze od samochodu i bukiet.
-Jak Ci się nie podobał bukiet to trzeba było powiedzieć, a nie go topić- powiedziała Młodsza.
-To była moja próba samobójcza jak zdałam sobie sprawę, że teraz już jestem mężatka.
-Nie chciał Cię samochód ochlapać to sama się położyłaś w kałuży.
Z kałuży wyszłam z wodą w butach, o dziwo z działającym telefonem, brudnym bukietem gdzie róże herbaciane zmieniły po części kolor na brązowy, z podartymi rajstopami i mokrą sukienką. Młodsza kupiła w kiosku rajstopy i gdy zmieniałam je w aucie odkryłam, że mam do krwi zdarte kolana oraz palce u rak. Tak więc moja sukienka oprócz błotnych plam okryła się czerwonymi kropkami.
Reszta dnia upłynęła spokojnie nie licząc tego, że zdjęcia z tego dnia są straszne. W barwach żółci i niebieskości, a czasami sprawiają wrażenie trójwymiarowych, bo albo i na sali i w restauracji było zjechane światło albo wszystkie aparaty nawaliły. No i prawie rodzice P. spóźnili się na busa. I tak przejechałam kilka świateł na pomarańczowym.

Część III
Już wróciłam czyli po wszystkim.

Sukienka się nie sprała ale będę dalej walczyła z plamami, komórka ma zdartą obudowę, a zdarcia na moim ciele się goją. P. często gęsto bawi się obrączką
-Szkoda, że nie ma zdjęć- powiedział P.
-Są... tylko, że straszne, na jednym wyglądam jakbym rodziła... Swoją drogą dzięki temu nie będzie czego drzeć w czasie rozwodu, czy też w co rzucać rzutkami.
-W sumie racja.

-Zapomnieliśmy o intercyzie.
-Teraz do już mam przesypane- powiedział P.
-Co to jest intercyza?- zapytał Młody.
-Gdyby doszło do rozwodu to tel telewizor byłby P., a tak to muszą go podzielić na pół.. .albo wzdłuż albo w szerz.... najlepiej jakąś piłą, by każdy mógł wziąć po połówce- wytłumaczył Father.
Teraz pozostaje nam szykować wyprawkę i modlić się, by aparaty w czasie chrzcin były sprawne, a chodniki równe .

Co się zmieniło od ślubu? Nic. I niczego się nie spodziewaliśmy, bo znamy się bardzo dobrze, kochamy, jesteśmy razem kilka lat, o dziwo nie mamy żadnych cichych dni ani się nie kłócimy (przez cały związek były może 3 kłótnie!). Szanujemy się, pomagamy sobie nawzajem i dbamy o siebie,a uczucia okazujemy sobie codziennie.
-Brzuchozaur...
-Mężozaur...
-Żonozaur...
-Pakozaur...
I tak dalej i dalej...



wtorek, 14 stycznia 2014

Dni otwarte

W sobotę poszliśmy zobaczyć miejsce tortur. Oczywiście mowa o dniach otwartych szpitala w którym będę rodzić. Spodziewaliśmy się 5-6 par, a było ponad 60! Czyli jednak jest sezon na ciąże!* Dostałam plan porodu, panie dokładnie poinformowały jak wyglądają poszczególne etapy, co się dzieje i co niestety może się stać. Potem obejrzeliśmy sale. Cała ta wizyta utwierdziła nas tylko w tym, że ja NIE CHCĘ by P. był przy porodzie i ON NIE CHCE być przy porodzie ;) Ogólnie oglądaliśmy różne filmiki w internecie czy programy na temat ciąży ale chyba do końca dotarło do P. co mnie czeka, bo nawet był skłonny na super-hiper-extra ofertę szpitala z własną położną, własnym pokojem i nawet obiadem na życzenie za kwotę 3.5 tys.! Jak dla mnie to za tą kwotę mógłby ktoś urodzić zamiast mnie ;) W każdym razie nie chcę „jedynki”. Wolałabym dzielić z kimś pokój, bo zawsze to raźniej i można liczyć na ewentualną radę lub pomoc współlokatorki. Po drugie nie potrzebuje własnej położnej czy też nie chcę, by moja ginekolog była przy porodzie.
-Ona jest dziwna. Raz super hiper pięknie wszystko, ona jest miła, a czasami chyba się nie wysypia i marudzi.
O jedzeniu na życzenie też po porodzie chyba nie będę marzyła. Co dadzą to zjem. Zwłaszcza, ze jedzenie będzie i tak podawane pod względem kobiet karmiących i zbyt dużego wyboru nie mam. Co najdziwniejsze dalej się porodu nie boję. Bardziej stresuje się tym, ze jeszcze nie mam gotowej torby do szpitala, a to już przecież 30 tydzień.

Kładziemy się z P. spać. Zostaję w staniku i w swoich leginsach ciążowych, które okrywają cały brzuch.
P.- Tak, tak mój drogi Obelixie pora już spać....

P.- Ale masz duże piersi...
Ja- Spokojnie po porodzie zmniejszą się.
P.-Nie wolno używać w jednym zdaniu słowa „zmniejszą się” ze słowem „piersi”.

P.-Wiesz co jutro musisz zrobić?
Ja-Yyyyy...posprzątać łazienkę?
P.-Nie. Masz schować tą grę w którą gram. Tylko schowaj tak bym nie znalazł.
Ja-Zaniosę ją do tej staruszki p o sąsiedzku i powiem, że może Ci oddać jak coś dla niej zrobisz.
P.-Posprzątam mieszkanie?
Ja-Hmmm.... może coś bardziej wymagającego... striptiz?

* Kiedyś zadzwoniłam do centrum fitness by zapisać się na zajęcia dla kobiet w ciąży.
-Niestety teraz zajęć nie prowadzimy dla kobiet ciężarnych, bo to nie sezon na ciąże.
Skoro rodzę w marcu to chyba jest sezon na wylęganie się piskląt. Trafiłam na sezon rozrodczy u ptaków. Zawsze muszę zamotać.

środa, 8 stycznia 2014

Przedślubnie

Nic nie poradzę na to, że notki najlepiej pisze mi się w pracy. Zwłaszcza jak nie mam nic ciekawego do robienia. Młodsza się śmieje, że nic kompletnie tam nie robię, bo ciągle wysyłam jej jakieś linki lub dzwonię. No cóż bywają takie dni. Ogólnie nie wiem jak Wy ale mi się podoba tegoroczna zima. Dzięki temu co weekend z P. zaliczamy dłuższe lub krótsze spacerki. Ostatnio nawet zaliczyliśmy jeden półtoragodzinny. Z racji, że jakoś nie chce mi się po pracy ćwiczyć to przynajmniej w weekendy nadrabiam. I powiem szczerze, że jeśli nie jest to szybkie tempo to po spacerze czuje się bardzo dobrze, a nawet lepiej niż bez spaceru. W nocy nie rwą mnie nogi i lepiej mi się oddycha. Dodatkowo tak wcześniej ukołysana Mała na spacerze też jest spokojniejsza.
Co do ślubnych perypetii to po obrączkach nastała mała komplikacja z restauracją. Wcześniej poszukaliśmy w internecie wszystkich w okolicach USC W sobotę poszliśmy zwiedzić pierwszą. Zamknięte. Restauracja jest nieczynna w weekendy. Kolejna owszem jest otwarta ale po prostu dostaniemy tego dnia to co oni serwują i nie ma możliwości wybory z karty dań. Kolejna z kolei ma w swojej karcie potrawy domowe tj. gołąbki, bigos, pierogi, krokiety... Brak czegoś „grubszego”. P. stwierdził, że jak tak dalej pójdzie to bok USC jest budka z fast foodami o super nazwie „Zajebistro”. Z powodu braku możliwości wyboru zastanawiam się nawet czy nie skorzystać z pewnego pubu u jakiegoś Zbycha czy Wieska gdzie dostalibyśmy z pewnością do obiadu piwo. Udajemy się w innym kierunku gdzie kusi nas „Wiejski pierożek” oraz bar orientalny „Ci-sko z ko-ta”. Znajdujemy też pub „Ewa” gzie oprócz szyldu nie ma nic. Drzwi do pubu są zamurowane. I w końcu jest piwniczka gdzie organizują kameralne wesela. Coś dla nas. Oczywiście zamknięte więc spisujemy numer telefonu i udajemy się do domu...głodni. Po drodze znajdujemy jeszcze jedną restauracje i znowu jakimś dziwnym trafem jest nieczynna.
- Wszystko nieczynne w soboty! Jak to możliwe? Chyba tylko rynek pozostaje.
P. jednak dzwoni do „kameralnych wesel”. Okazuje się, że z miłą chęcią zorganizują nam trzygodzinny obiad za uwaga 120zł od osoby. Z braku laku P. nawet się zgadza. Ja jednak odnajduje jeszcze jedno miejsce. Hotel w centrum przy rynku. Koszt obiadu :przystawka, pierwsze danie, drugie danie, deser, kawa/herbata w cenie 45 zł od osoby! Można dokupić na miejscu alkohol lub inne dodatkowe potrawy, możemy wybrać stolik i wszystko wygląda pięknie... Tak więc nie będzie obiadu po weselu w Zajebistro czy też w McDonaldzie jeśli w sobotę uda nam się uzgodnić szczegóły. Uzgodniliśmy też, że jeśli nasi rodzice będą chcieli (przyjeżdżają na jedne dzień) to po obiedzie możemy iść na rynek na piwo i by pozwiedzać Kraków. Z restauracji mamy też blisko na dworzec.
Sukienkę kupiłam. Całkowicie inna niż chciałam. Ale jedyna która leżała dobrze na mnie i kosztowała tylko 75zł! Z długim rękawem, prosta, rozkloszowana na dole, bez dekoltu i w kolorze ecrui. Coś w tym stylu.
W czasie jej poszukiwań przymierzyłam kilka rodzajów których wyglądałam jak Brodka w Sylwestra. Masakra. Robiłam się wielka!
-Szukam sukienki, która byłaby luźniejsza na brzuchu.
-Każda z nas by taka chciała po świętach- odpowiedziała pani sprzedawczyni.
Naprawdę mam tak mały brzuch, że wszyscy dalej myślą, ze tylko przytyłam?
-Jaki rozmiar?- pyta inna ekspedientka.
-Przed ciążą S teraz wolałabym M na wszelki wypadek- zaznaczam wyraz "ciąża" żeby kolejna sprzedawczyni nie myślała, że jestem ofiarą świątecznego obżarstwa.
Ogólnie z zakupu jestem zadowolona. Sądzę, że nawet potem bez problemu krawcowa przerobi mi ja tak, że będę mogła w niej chodzić po porodzie. Potrzebuje jeszcze dodatków do niej, spinkę z kwiatem do koka i zastanowić się w jakich butach wystąpię i w ….rajstopach? Kupiłam dwie party rajstop. Grubsze białe i szare ze wzorkiem. I jak będzie trzeba kupie kolejne. Tylko jakie? 

czwartek, 2 stycznia 2014

Ostatnie dwa tygodnie

Miałam blogowego lenia. Tak więc dopiero teraz napiszę co i jak.

Babcia
Nie było źle. Babcia nie zmieniła się w trzygłowego smoka i nie ziała ogniem. Nie wyciągnęła ze spiżarki wagi, ba! Nie wyciągnęła też dyb czy też piły motorowej. Nie dała też na mszę (albo przynajmniej o tym jeszcze nie wiem) za nawrócenie mnie. Przyjęła wszystko spokojnie. Ale tak jak się spodziewaliśmy mama miała już pierwszą serię walecznych pytań dlaczego to nie robimy kościelnego i cywilnego razem.

Pobyt w domu
Byłam w domu tydzień. Przyjechaliśmy z P. w sobotę, a później On wyjechał na święta do siebie. W tym czasie odwiedziłam troszkę rodzinki, zostały mi przedstawione historię porodów w rodzinie dzięki czemu Młodsza ma strach i obawę przed zajściem w ciąże, a małoletnie kuzynki rozkminiają jak ciocia zdołała urodzić ich brata skoro ten ma tak wielką głowę! Dodatkowo odkryłam, że moi rodzice utuczyli kota. Naprawdę ten kot jest szerszy niż dłuższy, wygląda jak Garfield i nawet nie ma siły po drabinie wchodzić.
-Tez byś tak wyglądała jakbyś pożerała 2kg parówek z Biedronki w ciągu tygodnia.
Zaczynam podejrzewać, że skład chemiczny tych parówek sprzyja odkładaniu się tkanki tłuszczowej.
Kot został przygarnięty do nas ponad rok temu, sama skóra i kości plus rany. Jak na początku aktywnie łapał myszy w garażu, robił za kota obronnego (zaatakował raz psa który szczekał na Fathera) tak teraz jego aktywnością jest turlanie się. Na krzesełku na tarasie jego wielki tyłek się nie mieści.

Wigilia
Świętujemy ja spokojnie. Tylko w gronie domowników. Modlitwa, łamanie opłatkiem, kolacja, śpiewanie kolęd i prezenty. Mama w tym roku wyszła na plus. W Wigilię była kumulacja w Lotto.
-Nie puściłam Lotka- powiedziała Młodsza.- Ogólnie jestem chyba uzależniona od tego... jak kupię zdrapkę to gdy wygram, to za wygraną kupuje kolejną zdrapkę....
-Jadę do sklepu to mogę Ci jeszcze kupić kupon lub zdrapkę- powiedział Father.
-To ja Wam się spowiadam ze swojego nałogu, a wy chcecie go pogłębić?
Stanęło na tym, ze wszyscy chcieli zdrapkę lub los oprócz mamy. Father więc jej dokupił na chybił trafił do prezentu. I co? I mama wygrała 160 zł. Z wygranej puściła znów los i tym razem tylko trójka. W każdym razie chyba odblokowaliśmy jej żyłkę hazardzisty i teraz w domu będą dwie osoby uzależnione.

Pobyt u P.
W piątek zgodnie z umową miałam pojechać do P. Father odwiózł mnie na przystanek i lipa. Najpierw podjechała moja „koleżanka”. Naprawdę nic nie mam do tej dziewczyny, bo jest miła i nic nikomu złego nie zrobiła ale jest mega męcząca i wygląda tak jakby życie było dla niej zbyt ciężkie. Tak więc po chwili pobytu z nią zastanawiasz się nad sensem własnego życia, a potem masz ochotę wziąć sznur i przewiesić go na najbliższym drzewie. Na szczęście śpieszyła się i do etapu sznura nie doszliśmy. Potem podszedł kolega taty który jest niemowa. To sobie z nim porozmawiałam. Nie znam migowego ale tata miał innego starszego kolege niemowę, a i u nas na ulicy po sąsiedzku jest dwójka niesłyszących dzieciaków. Tak więc w miarę kontaktowałam i dowiedziałam się parę szczegółów o nim. A potem tata sprawdził na rozkładzie, że ...autobus nie kursuje. No tak internetowi nie zawsze można ufać. Tak więc telefon do P. i powrót do domu. Następnego dnia już mi się udało i prosto z dworca pojechaliśmy do brata P. Po powrocie odkryliśmy, ze jego pies (P. nie brata P.) zjadł wszystkie czekoladowe cukierki ze stołu. Dobrze, ze nie chwycił się tych z choinki. Naprawdę ten pies jest mega łakomy nic w zasięgu jego łap nie można pozostawić. Od P. pojechaliśmy w poniedziałek do Krakowa. Powiem szczerze, że te kilkudniowe rozstanie dobrze zrobiło. P. się stęsknił, ja też .
-Jak będziesz miał mnie dość to będziesz mnie wywoził z dzieckiem na kilka dni....
-Na przykład do lasu! Tam pobędziecie kilka dni....
-Ja miałam na myśli moich rodziców ale spoko może w lesie tak źle nie będzie. Tylko nie przywiązuj nas do drzewa.

Sylwester
Zaczął się późno. To znaczy wstaliśmy po 9.00, pojechaliśmy prosto do przychodni, bo musiałam zrobić sobie badania, potem na śniadanie „pełnowartościowe” do McDonalda, a potem wybrać obrączki. Zdecydowaliśmy się na takie same, wypukłe złote. Była chwila zastanowienia czy czasami ja nie chcę posiadać swojej z diamencikiem ale stwierdziliśmy, że skoro teraz już zaręczynowy zahaczam brylantem o wszystko to obrączka ma być zwykła i prosta. Wybraliśmy, poprosiliśmy panią i okazało się, że na obrączki trzeba czekać 5 tygodni! Ślub za niespełna 3 tygodnie! Pani poinformowała nas, że oni mają na tym sklepie tylko wzory i, że jeśli chcemy to możemy podjechać do innego centrum gdzie oni mają sklep i tam dostaniemy od ręki obrączki o ile nie zabrakło rozmiarów. Tak więc zakupy w auchanie, dla nas scrablle, picollo i piłka do ćwiczeń, dla Młodej napoje na noc. Jedziemy do drugiego centrum. Tam inna pani na informuje, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd i niestety nic nie może dla nas zrobić.
-Trzeba będzie wziąć jakąś śrubkę zamiast obrączki.
-Albo pójść do jakiegoś jubilera gdzie nie mają tylu zamówień.
Ale idąc zobaczyliśmy jeszcze jeden salon z biżuterią. I tam Pan poinformował nas, że na 15 da radę zrobić obrączki. Pomierzyliśmy paluchy (ja mam 10 P. 17;p) wybralismy model i mamy czekać na telefon ;) Wyszło troszkę drożej ale grunt, że jest. Dodatkowo możemy w ciągu 2 lat za darmo sobie coś wygrawerować.
-Za dwa lata to jedynie co można wygrawerować to „Nie popełniaj tego błędu co ja”.
Uszczęśliwieni, że nie będziemy musieli pierścionków kupować w automacie za 2 zł poszliśmy na pizzę. Dosłownie dzień pod znakiem smeiciowego jedzenia. Potem P. wstąpił kupić sobie bluzę i spodnie do biegania. A potem udaliśmy się do Młodej gdzie zastaliśmy krajobraz po wojnie. Wojnie stoczonej wcześniejszej nocy pomiędzy Szwagjem, R., Młodszą i jej Pantoflem,a kilkoma butelkami alkoholu. Przy czym z pewnością Młodsza poległ a tak samo jak butelki z wódką. Wypiłam herbatkę podmieniłam rzeczy i pojechaliśmy do Szwagierki zawieźć jej materac i pompkę. P. zaczął się zastanawiać po powrocie do domu czy czasami nie wybrać się jednak na sylwestra do moich sióstr ale zwłoki Młodszej dalej stały mu przed oczami i stwierdził, ze lepiej dla mnie będzie jak zostaniemy na mieszkaniu, by później nie musiała dźwigać jego i kopać dołka. Tak więc sylwestra spędziliśmy upijając się picollo, jedząc śmieciowe żarcie w postaci gruszek, jabłek, bananów i śliwek, oglądając pasjonujące filmy i rozgrywając partyjkę w scrable. Niestety picollo uderzył mi tak do głowy, że tuż przed północą zasnęłam ;)
Wczoraj poszliśmy na noworoczny spacer i całkiem przyjemnie spędziliśmy dzień na mieszkaniu. W weekend idziemy zrobić maraton po restauracjach, by w końcu je ocenić i wybrać coś na obiad po ceremonii w USC. Bo jeśli znowu zostawimy to na ostatni moment (chociaż już jest ten ostatni moment) to skończy się na tym, że udamy się na obiad do KFC lub McDonald u. Dodatkowo chyba zainwestuje w jakąś sukienkę na ślub. To znaczy mam zastępcza ale wyciągnę w sobotę P. na tandetę na zakupy.. Ogólnie to w planie na styczeń jest dużo niejasności wahań. Ale o tym może w kolejnej notce. A znając moje lenistwo to labo powstanie jutro w pracy albo dopiero za tydzień ;)